poniedziałek, 30 lipca 2012

Kreatywności, nie umieraj!

Kreatywności, nimfo moja, ty jesteś jak zdrowie.
Ile Cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
kto Cię stracił.

Czyż nie, rybaszki?
Kreatywność, inwencja twórcza, wyobraźnia jest skarbem. Jest córą bardzo kapryśną, która lubi chadzać własnymi drogami i wodzić nas za nos. Lubi znikać i pojawiać się w najmniej spodziewanym momencie. Zaskakuje nie tylko widzów, ale i same twórcę. O mojej ukochanej mogłabym pisać z patosem niczym Homer, chwalić ją i siebie niczym Horacy, przyozdobić w zwiewne słówka niczym Słowacki.
A jednak, mam wrażenie, że ona niezbyt mnie lubi. Albo raczej moją leniwość - wspomnianego wcześniej Dovenskaba. Może dlatego ostatnio tak rzadko się pojawia?
Uważam, że we wszystkim, co robimy powinniśmy wykazać choć odrobinę kreatywności, włożyć w nasze czyny trochę siebie, by były niezapomniane, charakterystyczne, po prostu nasze.
Niestety, nasz świat podający na tacy gotowe rozwiązania zabija wyobraźnię. Muzy słabną, kiedy wydadzą ostatnie tchnienie? Wolę nie wiedzieć. Coraz trudniej być kreatywnym, gdy w telewizji puszczane są seriale na miarę amerykańskich komedii, gdy schemat schemat schematem pogania, gdy wszystko i wszystkich się uprzedmiotawia, gdy wygląd i próżność gra pierwszą rolę w naszym życiu. Nie mówię, że to jest dramatycznie złe, skądże! Lecz czy nie wydaje się Wam, moje drogie rybaszki, że współczesny świat serwuje nam odgrzewane burgery w zbyt dużych ilościach?
Co czujecie, gdy marzycie? Gdy wymyślacie nowe, wspaniałe krainy, pomysły, patenty? Może jestem, dziwna, ale w moim przypadku, kiedy tworzę, czuję jak dookoła mnie tworzy się lekka, jedwabista, kojąca zmysły mgiełka, która delikatnie muska moją skórę, jakby zapraszając mnie do dalszej zabawy w świecie, do którego nie dojadę autobusem, tramwajem, czy pociągiem. Ba, nawet samolot czy rakieta nie jest w stanie mnie tam zabrać! Tylko mój własny umysł, dusza jest w stanie mnie tam zaprowadzić. Nie żaden pojazd czy nawet moje własne stopy, o nie. By się tam dostać, by przejść przez bramę dzielącą Rzeczywistość i Wyobraźnię nie muszę ruszać się z miejsca. Czyż to nie piękne?
Lecz wejście do Wyobraźni nie jest równoznaczne z przekroczeniem progu mieszkania Kreatywności. Nasza droga córa swoją chatkę z piernika, willę z basenem tudzież pałacyk posiada w wyimaginowanej krainie, nie na odwrót.


Moje drogie rybaszki, tak sobie właśnie uświadomiłam... Na podstawie niektórych (jeśli nie wszystkich) moich wpisów można spokojnie wysłać by mnie na leczenie psychiatryczne. Jednak przecież
"Nullum magnum ingenium sine mixtura dementiae fuit" - Nie było wielkiego geniuszu bez domieszki szaleństwa... Tak, wiem, chyba sobie schlebiam. To okropnie nieskromne i narcystyczne, wybaczycie mi?




A właśnie, właśnie! Ostatnio mądrościami łacińskimi strzelam jak z rękawa, a w ostatnij notce (kiedy to było...) obiecałam buzakia temu, kto wie, co znaczy "Amo te, ama me".
Tam taratam! Kocham Cię, kochaj mnie. Urocze, prawda?

A oto obiecany buziak dla Margot ;*




Takim dość sympatycznym (tak sądzę :)) obrazkiem się z Wami żegnam, oczywiście nie na zawsze. Trzymajcie się i dajcie znać, co u Was :)



wtorek, 3 lipca 2012

Wielki Powrót

Ave, rybaszki!
Zapewne niektóre z Was zastanawiały się czemuż to tej okropnej Kiwoszki tak długo nie ma. Szczerze, ostatnio nawet nie miałam czasu na myslenie o blogu, a gdy czas był wene jak na złość poakowała walizki i wyjeżdżała na wakacje do Japonii mówiąc "Ja-ne, Kiwoszka-chan".

I tym oto sposobem, gdy wena tylko wróciła - nie wytzrzymałam i postanowiłam od razu ja wykorzytać.Tym oto sposobem skończyłam z zapiśnikiem na kolanach o godzinie 23.33 w miejscu, gdzie król idzie piechotą...

Swoją drogą, sama wena wymaga drobnego przedstawienia, bowiem (jeśli tego jeszcze nie wiecie) bardzo często wszystko w moim otoczeniu ulega personifikacji. Opuściła mnie jedna wena - ta do pisania, a została druga - ta od rysowania, razem z moim kotem Dovenskabem (duń. lenistwo) - całego imienia nie przytoczę, nie zrobię Wam tego, spokojnie; a także podłym chochlikiem, który właśnie z wakacji wrócił. Na czym polega zachowanie chochlika - przestawia litery, wyrazy, słowa! Wydaje mi się, że normalny człowiek nazwałby go roztrzepaniem, ja wolę Malice (duń. złośliość).

A wracając do notki właściwej - moje skarby, nie wiem, czy Wam o tym mówiłam, ale uwielbiam słuchać. I to nie tylko muzyki, ale przede wszystkim innych. Więc kochane rybaszki, powiedzcie mi, co u Was.
Czy ostatnio na waszych stołach gościłapuszysta i lekka jak alpejskie ptasie mleczko chwila radości, czy moze kawałek równie gorzkiej co przyjemnej sekundzie czekoladowego zapomnienia? Jej, skąd tyle słodyczy? To pewnie przez dietę ;). W każdym razie, rybaszki - non cum tacent, clamant, o nie! Nie krzyczcie, milcząc, lecz wyrzućcie z siebie to, co dławicie w środku!

Jejku, jakze wzniosłe orędzie wychodzi spod mego pióra... Wychodzi i lepiej, żeby poszło.

Otatnio w moim życiu ciagle się coś zmienia i dzieje, co mnie niezmiernie cieszy.Nawet wydaje mi się, że moja wypowiedź również nie kipi już entuzjazmen jak wcześniej, tylko wręcz pod jego wpływem wybucha, niczym gejzer. Jednak, to na ile trafne jest to stawierdzenie oceńcie same, rybaszki.

Motto dla Was do następnej notki:
"Amo te, ama me"... Ten, kto zna tłunaczenie dostanie ode mnie buziaka, a co mi tam.

A jeszcze jedno! Skoro już jesteśmy w temacie złośliwych duchów,pozwólcie, że przedstawię Wam Leschi, bardzo popularnego złego, ponoć jednookiego ducha lasu. Leschi bywał równie złośliwy jak mój chochlik czy kot, lecz gdy on sprowadzał ludzi na manowce, nie było odwtrotu. Ludzie gubili się w puszczy idąc za jego gwizdaniem lub śpiewem i ślad po nich ginął. Jeszcze jedno - potworek zazwyczaj przybierał formę małego, dziwnego drzewa, bądż stawał się niewidzialny. Dlatego, uważajcie! Leschi jest wśród Was (w końcu to mitologia słowiańska... ;))